Czasem ciężko jest przemóc się do kolejnych produkcji tej samej firmy. Naprawdę ciężko. Nie dlatego, że są złe, ale dlatego, że są bliźniaczo podobne do setek innych gier. No, ale umowa z dystrybutorami i czerwone ferrari do czegoś zobowiązują…  Do czego znów pieję? Ano do tego, że opis Monarch: The Butterfly King można zakończyć już po najbliższym myślniku – „3-in-a-row”. To mówi samo za siebie. Głównym wątkiem fabularnym gry (może brzmi to nieco na wyrost, ale bycie motylim królem do czegoś zobowiązuje!) jest uwolnienie schwytanych przez złego maga motyli. Aby tego dokonać musimy oczyścić pola na planszy „detonując” na nich przeróżne kwiatki, poprzez układanie ich w taki sposób, by znalazły się minimum po trzy z tego samego typu w jednym rzędzie. Brzmi znajomo? Autorzy niestety nie pokusili się o przygotowanie czegoś „świeżego”, a w rezultacie Monarch: The Butterfly King nie zaskakuje absolutnie niczym. Nawet tryby gry są standardowe – walka z czasem i relaksacyjny. Produkt wykonano naprawdę przyzwoicie, kolorowe tła, niezłe animacje i sympatyczne dźwięki. Nagrodą za zaliczane etapy są pieczołowicie odwzorowane modele różnych gatunków motyli – ciężko mi stwierdzić zgodność z rzeczywistością, ale tak czy inaczej jest na czym oko zawiesić. W zasadzie nie ma się do czego przyczepić, gdyż gameplay jest przedni, ale niestety, powiedzmy że Monarch: The Butterfly King z powodu braku czegokolwiek wychodzącego poza oklepany schemat „ujdzie w tłumie”.  Produkcja z pewnością spodoba się dzieciom. Jest kolorowa, a przy tym bardzo grywalna. Starzy wyjadacze powinni jednak zainteresować się czymś innym. Delikatnie naciągane srebro.